sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 15


  Siedziałam w salonie na wygodnej kanapie z rękami podpartymi o kolana. Widziałam ojca chodzącego po pokoju. Cały czas gestykulował rękami. Ruszał ustami, ale nie słyszałam co mówi. Czarne myśli zapełniały w całości mój umysł. Byłam zbyt pochłonięta zamartwianiem się. W mojej głowie widniał obraz Harry'ego. Jego oczy, które były niemal czarne kiedy był wściekły, jego słowa przepełnione jadem i czyny siejące grozę. Chciałam uciec jak najdalej i zostawić wszystko co złe za sobą, ale nie mogłam. To tak jakby uciekać przed samym sobą, przed własnymi myślami. To jest po prostu niemożliwe. W pewnym momencie słowa taty szczególnie przykuły moją uwagę, na co się podniosłam.
- Wylatujemy za granicę.
- Co?! Oszalałeś?! - Mój głos był głośniejszy niż planowałam. Nie wiem czemu tak zareagowałam. Przecież o to właśnie mi chodziło. Uciec, uciec od tego wszystkiego. To był mój plan, wiedziałam, że nie do zrealizowania i może właśnie dlatego się uniosłam. Byłam rozdarta. Jedna część mnie chciała odejść, druga zostać. Możliwe, że nie byłam gotowa, bałam się zmian. Ale to było dziwne uczucie, wiedzieć, że jest się zagrożonym, a jednocześnie nic z tym nie robić. Dziwiłam się, że mogę być tak głupia. Jeśli opuścimy kraj będzie bezpiecznie. Wolni od problemów, przynajmniej tego rodzaju.
- Masz rację - powiedziałam już spokojniej.
- Kupię bilety. Jeśli będzie to możliwe, wylecimy jak najszybciej.
- A co z twoją pracą? Co ze szkołą Phoebe i jej przyjaciółmi? - Nie wiedząc na czym zawiesić wzrok, spojrzałam przez okno. Strugi ciężkiego deszczu spadały na ziemię tworząc nowe, głębsze kałuże.
- Najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo.
Usłyszałam ciche westchnięcie z jego strony i oddalające się kroki.
Przytaknęłam tylko głową choć wiedziałam, że tego nie zobaczy. Więcej nic nie mówiłam.

  Wieczorem zazwyczaj parzę sobie kubek herbaty. Dziś jednak nie miałam na to ochoty. Wróciłam do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku i umieściłam wzrok na suficie. To dobra decyzja. Uciekniemy i wszystko będzie jak dawnej. Z jednym wyjątkiem. Nie będzie już u mojego boku dwójki najwspanialszych przyjaciół. Nie wiem jak sobie bez nich dam radę. Oprócz ojca i Phoebe są wszystkim co mam. Nie chcę ich zostawiać, ale tak będzie lepiej. Zrozumieją, inaczej byliby egoistami. To tylko chwilowe, wrócę tutaj i będzie jak dawniej. Ale na razie powinnam zapomnieć o wszystkim. Powinnam być silna, lecz nie potrafię.
Poczułam zimną łzę, spływającą po moim policzku. Zignorowałam ją i przekręciłam się na prawy bok przymykając oczy. Starając się nie myśleć o niczym, zapadłam w sen.

~*~

  Promienie słońca oświetlały mój pokój, budząc mnie tym samym. Z niechęcią zwlokłam się spod pościeli. Wyciągnęłam szarą bluzę i niebieskie leginsy z szafy, następnie udałam się pod prysznic. Po półgodzinnej, gorącej kąpieli zostawiłam zaparowaną łazienkę i zbiegłam po schodach. Chwilę później mogłam czuć przyjemny wiatr we włosach, jadąc rowerem na cmentarz. Idąc główną uliczką zaczęłam zastanawiać się czemu życie i śmierć muszą być tak niesprawiedliwe. Skoro wszyscy kiedyś odejdą z tego świata, dlaczego muszą być tacy niemili póki mają czas? Czemu ludzie są na ogół wredni i myślą tylko o sobie? Powinnyśmy tworzyć jedność, a tymczasem każdy dba praktycznie tylko o siebie. Westchnęłam na te myśli. Dotarłam do odpowiedniej alejki i oparłam rower o pobliski płot. Zapaliłam lampion, który przed chwilą kupiłam i przysiadłam na ławce. ''Rozmawiałam'' z mamą przez pewien czas. Chciałam powiedzieć jej o wszystkim co mnie przytłacza. Wiedziałam, że mnie wysłucha, mimo, że nie dostanę żadnej rady. Siedziałam na małej, drewnianej ławeczce kilka dobrych godzin póki nie zadzwonił mój telefon. Odebrałam połączenie i zaraz mogłam usłyszeć głos mojej przyjaciółki.
- Julie? Gdzie jesteś? Wyskoczymy gdzieś?
- Um... jasne, możemy. Właściwie mam ci coś do powiedzenia.
- Co takiego?
- To nie jest rozmowa na telefon - przyznałam wstając z siedzenia.
- Okej, za pół godziny w kawiarni?
- Wolę park, za pół godziny.
- W takim razie będę niedługo.
Usłyszałam dźwięk gasnącego połączenia i schowałam telefon do kieszeni. Trudno będzie powiedzieć, że muszę się pożegnać. Nie chcę jej opuszczać. Równie dobrze mogłaby być moją siostrą. Zawsze trzymałyśmy się razem. Od podstawówki. A teraz to ma być koniec? Nie tracąc czasu wsiadłam na rower i pojechałam prosto do parku na spotkanie. Miałam jeszcze sporo czasu do jej przyjścia, ale chciałam najpierw ułożyć sobie w głowie co mam do powiedzenia. Może to głupie, ale mam to gdzieś.

~*~

  Myślałam, że Sam gorzej przyjmie co miałam jej do powiedzenia. Ale zaczęła mnie tylko pocieszać. Zamieniłyśmy tylko kilka zdań, a potem siedziałyśmy w ciszy. Może miała nadzieję, że to jeszcze nie koniec. Może wiedziała, że mój wyjazd nic nie zmieni. Może miała rację. Nie wiedziałam na tę chwilę co myśleć, więc przestałam zadawać sobie pytania, na które i tak nie znałam odpowiedzi. Wyganiałam wszystkie głupie myśli z mojej głowy. Przekroczyłam próg salonu, gdzie siedział tata. Słysząc moje kroki uniósł wzrok w górę znad gazety i otworzył usta. Jakby tylko czekał żebym wróciła aby mógł mi coś powiedzieć.
- Zacznij się pakować. Jutro z rana mamy samolot - oznajmił odkładając gazetę na pobliski stolik kawowy.
- Dokąd lecimy? - spytałam bez jakichkolwiek uczuć.
- Do Waszyngton.
- Waszyngton? - Uniosłam brwi.
- USA.
- Wiem gdzie to jest. Tylko trochę daleko.
- Im dalej tym lepiej. Twój wujek, Paul, mieszka w tych okolicach. Zatrzymamy się u niego na pewien czas, dopóki nie znajdziemy mieszkania.
- Widzę, że wszystko już zaplanowałeś. - Prychnęłam pod nosem. Nie przedłużając konwersacji poszłam na górę. Byłam znowu zła. Nie chciałam opuszczać Anglii. Tutaj są wszystkie moje wspomnienia. Wszyscy znajomi i rodzina. Ale tutaj jest też Harry. Muszę zacząć rozsądnie myśleć. Musimy wylecieć.

  Kucnęłam aby wyciągnąć spod łóżka moją walizkę. Nie używałam jej od dawna. Przydawała się kiedy jeździliśmy nad morze, ale ostatni raz używałam jej jakieś trzy lata temu. Odpięłam zamek i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze ubrania i równie ważne rzeczy. Przez uchylone drzwi usłyszałam rozmowę. Chwyciłam za klamkę wychodząc na korytarz. Głosy były ciche, ale wystarczało abym mogła słyszeć, kiedy stałam przy schodach. Spojrzałam w dół a moim oczom ukazał się ojciec z Niallem. Na widok blondyna odruchowo się uśmiechnęłam. Zawsze wywoływał u mnie radość, z wyjątkiem tych chwil kiedy był przygnębiony, wtedy i ja tak się czułam. Na szczęście takie momenty nie zdarzały się często. Nie chciałam się przyznać, że lubię go bardziej niż przyjaciela, to głupie. Wszystko jest głupie. Bo co by było gdybyśmy ze sobą zerwali?Mogłabym stracić go na zawsze. Zresztą to nie ma teraz znaczenia, jutro wylatuję.
 Rozmawiali naturalnie, jakby się znali. Nie przypominam sobie abym ich ze sobą poznawała. Zaciekawiona nadstawiłam ucho.
- Dylan rozumiem, że musicie wylecieć. Ale co z moją matką? Nawet nie masz pojęcia co ona teraz czuje!
- Zrozum, że muszę chronić swoje córki!
- Wiesz co?! Jesteś zwykłym dupkiem!
- Jeśli myślisz, że możesz tak do mnie mówić...
Ojciec był wściekły. Jego twarz oblał czerwony kolor. Nie czekając na dalszy ciąg sytuacji, zbiegłam po schodach.
- Może mi ktoś wytłumaczyć co tutaj się do cholery dzieje?! - Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, marszcząc brwi. Obaj milczeli.

----------
Ktoś jeszcze to czyta?

4 komentarze

  1. Czytam i nie mogę przestać *0*

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście że czytam. Rozdział jest bardzo dobry. Kolejne tajemnice? No nieźle. Do następnego. Pozdr ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam ! Swietny! Jeju akurat tak sie nie pewnie skonczyl *.* kocham Twojego bloga ! Zycze weny ;)

    OdpowiedzUsuń