poniedziałek, 10 sierpnia 2015
rozdział 22
Nadszedł kolejny okropny wieczór. Zdążyłam już przesunąć materac pod okienko aby móc przez nie oglądać noc. Leżałam na plecach i wpatrywałam się w ciemne niebo, doszukując się gwiazd, ale żadnych nie mogłam znaleźć. Jedyne co widziałam to duży, okrągły księżyc, który promieniował srebrnym światłem. Dzisiaj postanowił wyjść w pełni zza chmur i pokazać swoje oblicze. Nigdy wcześniej mu się tak nie przyglądałam, nie badałam jego kształtu ani koloru, nie interesował mnie. Ale teraz, kiedy nie miałam co robić, był najciekawszym obiektem, więc poświęciłam mu całą swoją uwagę. Nie słyszałam nic prócz ciszy. Zawsze towarzyszyły mi jakieś dźwięki. Warkot silników, kapiący deszcz, rozmowy ludzi, świergot ptaków, tykanie zegara, ale odkąd spędzam wieczory na strychu nie jestem w stanie nic usłyszeć, nieważnie jak bardzo bym się starała. Głucha cisza zatykała moje uszy, czasem miałam wrażenie, że ogłuchłam. Wtedy stukałam palcami w podłogę, upewniając się, że to tylko wrażenie. Tej nocy wyjątkowo nie mogłam zasnąć. Czekałam aż wyjdzie słońce i nadejdzie już kolejny dzień. Byłam zmęczona moimi myślami, starałam się wyczyścić umysł do zera, ale ani czekanie na jutro, ani wyłączenie umysłu nie dawało efektów. Podniosłam się i podeszłam do drzwi aby zapalić światło. Przykucnęłam przy swojej walizce i rozsunęłam zamek. Nie wiedziałam po co to robię, czego szukam. W środku walały się moje niepoukładane ubrania, niektóre już tutaj nosiłam, inne (te cieplejsze) nadal leżały nieużyte. Odgarnęłam ręką ciuchy w poszukiwaniu ciekawych przedmiotów. Na samym dnie znalazłam jedną z moich ulubionych książek. Czytałam ją już dwa razy, ale za każdym płakałam, kiedy dowiadywałam się, że Blake i Ronie się rozstali. Zawsze chętnie wracałam do historii tej dwójki bohaterów. Była to poruszająca historia miłosna, tak piękna, że aż nierealna. Odłożyłam książkę na bok i zaczęłam przeszukiwać kieszenie. Pierwsze co napotkałam dłonią były słuchawki. Gdybym tylko miała swój telefon mogłabym posłuchać muzyki i zapomnieć o całym świecie, ale dopóki był w posiadaniu Harry'ego było to niemożliwe.
Wróciłam na materac z książką pod pachą. Ułożyłam się tym razem na brzuchu i otworzyłam pierwszą stronę. Nie była to najwygodniejsza pozycja do leżenia, jednak najlepsza do czytania. Historia zaczynała się w Nowym Yorku, Ronie przyjechała tam jako nowa studentka akademii, tak samo jak Blake. Oboje zostają wezwani do dyrektora za swoje przewinienia. Przed sekretariatem zaczynają ze sobą rozmawiać. Okazuje się, że przed wyjechaniem no NYC mieszkali w tym samym mieście. Oboje lubią te same rzeczy, jak na przykład jazda na deskorolce i oboje nie znoszą tych samych ludzi. Na drodze napotykają wiele problemów, ale z każdym potrafią walczyć. Paranormalne zjawiska, które nie dają im spokoju i te wszystkie tajemnice szkoły. Te wydarzenia zbliżają ich do siebie, a oni na początku nie są w stanie nawet tego zobaczyć.
To zabawne: mieć coś na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie nie móc tego dostrzec. Kochać kogoś i nawet o tym nie wiedzieć. Zawsze zastanawiałam się czy to możliwe. Jednak to tylko książka i wyobraźnia autora. Teraz myślę, że nie warto doszukiwać się w tym większego znaczenia.
Obudziłam się rano z głową przy książce. Kartki zdążyły się poprzewracać i wróciły do pierwszej strony. Nie pamiętałam kiedy zasnęłam, w jakim momencie książki skończyłam. Zamknęłam ją i przeciągnęłam się. W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Harry.
- Porozmawiamy? - zapytałam, widząc jak idzie z tacką jedzenia.
- Później. - Postawił ją na podłodze.
- Nie możemy teraz?
- Powiedziałem później - mruknął zirytowany.
- Kiedy? - ciągnęłam.
- Po obiedzie.
- Dlaczego akurat wtedy?
- Przestaniesz?
- Co mam przestać?
- Denerwujesz mnie - powiedział patrząc na mnie z góry.
- Ja tylko pytam...
Po raz kolejny naszą rozmowę przerwał skrzypiący dźwięk zamykanych drzwi. Coraz bardziej zaczynało mnie to denerwować. Nie wierzę żeby miał coś ważnego do robienia tam, na dole. Grał mi na nerwach. Cały ten czas chciałam dowiedzieć się dlaczego tu tak naprawdę jestem. Dzisiaj byłam gotowa usłyszeć co ma mi do powiedzenia.
~*~
Usiadł na materacu obok mnie. Oboje wpatrywaliśmy się przed siebie, wprost na ścianę. Nie mówiłam nic, widziałam, że się zastanawia. Czekałam aż wszystko mi wyjaśni. Minuta mijała za minutą, a on wciąż milczał. Spodziewałam się różnych wymysłów z jego strony. Zauważyłam kątem oka jak na mnie spojrzał, wtedy zaczął mówić.
- Trzy lata temu wracałem od kumpla do domu. Mieliśmy iść do pubu, ale ostatecznie jego rodzice kazali mu zostać i pilnować siostry. Stwierdziłem, że najwyżej napijemy się w domu.
- Przepraszam, ale jaki to ma związek ze mną?
Spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem i wrócił do swojej historii.
- No więc, kupiłem po dwa piwa dla każdego i od razu do niego pojechałem. Posiedzieliśmy kilka dobrych godzin, to był wieczór. Jego siostra siedziała głównie w swoim pokoju więc nie zawracaliśmy sobie nawet nią głowy. Włączyłem telewizję, akurat leciała powtórka meczu. Lucas, tak się nazywał, przyniósł jakieś chipsy i tak zleciał nam czas. Kiedy od niego wychodziłem było jakoś przed dwudziestą drugą. Wsiadłem na rower i ruszyłem prosto do domu. Jechałem normalnym tempem bo nigdzie mi się nie spieszyło - przerwał na moment - Gdybym wiedział co się wydarzy wcale nie przyszedłbym na to pierdolone spotkanie.
Spojrzałam na niego uważnie. Jego twarz pokrywał lekko czerwony kolor. Był zły, smutny. Wciąż nie wiedziałam dlaczego. Czekałam na wyjaśnienie zaniepokojona.
- Byłem już blisko. Jechałem ulicą. Przede mną rozciągał się las, wystarczyło bym go ominął i znalazł się na miejscu, ale wtedy coś mnie ruszyło. Uniosłem głowę w górę. Znad wysokich drzew zobaczyłem wznoszący się szary dym. Przez chwilę byłem pewny, że ktoś urządza ognisko. W tamtym sezonie zdarzało się to często, ale zdziwiło mnie kiedy dym tak wzrastał. Im dalej jechałem, było go coraz więcej, stawał się coraz ciemniejszy. Kiedy dotarłem na nasz podjazd rzuciłem rower na ziemię i przerażony stanąłem przed domem - Wyglądał jakby miał zacząć płakać. Pociągnął nosem i kontynuował. - Wiesz co zobaczyłem? - zapytał kręcąc głową i uśmiechając się przez żal i smutek. Nie dało się nie zauważyć, że był to fałszywy uśmiech. - Wszystko płonęło. Wszędzie dym i ten pieprzony ogień. Płonął na moich oczach. Moja rodzina była w środku. Wiedziałem to. Słyszałem ich wołanie. Siostra, mama i ojciec. Podbiegłem do dziury po drzwiach, chciałem wejść do środka, pomóc im, ale ogień był zbyt wielki. Żar buchał w moją stronę, musiałem się odsunąć. Zginąłbym. Obróciłem się i dostrzegłem go... - przymknął oczy - Dylan. Stał wpatrzony w swoje dzieło - powiedział z żalem i raptownie wstał.
Patrzyłam na Harry'ego zszokowana. Nie wiedziałam dlaczego, ale miałam łzę w oku. To było strasznie, ale jak śmiał oczerniać tak mojego tatę? Kłamał, podle kłamał. Chciałam uderzyć go w twarz, ostatecznie powstrzymałam się. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam.
- Rozumiesz?! - krzyknął patrząc prosto w moje oczy. - Zrujnował mi życie! Zabił ich wszystkich!
Moje uszy bolały od jego wrzasku. Nie mogłam słuchać tego dłużej, więc je zatkałam, ale nawet to nie pomogło. Dalej go słyszałam. Zacisnęłam powieki.
- Przestań! Przestań kłamać! Po co to robisz?! - krzyknęłam szlochając. Ręce zaczęły mi się trząść. Opadłam na materac. Łzy spływały po moich policzkach i skapywały.
- Chciałaś znać prawdę! Dylan jest potworem! - wysyczał prosto w moją stronę. - Mierzyliśmy się spojrzeniami. Miałem łzy w oczach, a wiesz co on miał? Satysfakcję! Wymalowaną na twarzy. Ktoś wezwał straż pożarną...
- Przestań!
- Ten sukinsyn uciekł! Biegłem za nim, ale wsiadł do auta i odjechał! Wróciłem na miejsce, strażacy gasili pożar, a potem - głośno wypuścił powietrze - potem wynieśli ich ciała. - Podszedł do ściany przy drzwiach i z impetem uderzył w nią pięścią. - Obiecałem sobie, że go załatwię - wycedził przez zęby.
Odwróciłam głowę w materac, tłumiąc łzy i krzyk. Nie wierzyłam w to co mówił, ale nie mogłam opanować płaczu. Chłopak krzyczał na mnie, jakbym to ja była wszystkiemu winna. Miałam za słabą psychikę, aby powiedzieć ze spokojem, że kłamie i żeby się wynosił. Nie mogłam mówić, ani racjonalnie pomyśleć. Chciałam wstać i rzucić się na niego za to wszystko co powiedział, za to, że oczernia mojego tatę, ale nie miałam siły. Nie mogłam się poruszyć. Wciąż szlochałam, a z moich ust przez płacz wydobywały się bezsensowne słowa, które nie mogły połączyć się w całość. To był nic nieznaczący bełkot. Nie wiedziałam, czy Harry nadal tu jest, czy wyszedł. Moja głowa zatopiona z materacu, moja głowa pękająca z bólu. To wszystko było nierealne. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie płonący dom. Dym unosił się w górze. Widziałam Harry'ego, jak stał przed tą ruiną. Miał ogień w oczach. Ale nie widziałam tam taty, nie widziałam, bo to nie była jego wina. To nie on był sprawcą. Każdy inny, ale nie on. Wiedziałam to, znałam go. To nie mógł być on.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz